„Manru” to jedyna opera Ignacego Jana Paderewskiego. I bez wątpienia jedna z najtrudniejszych polskich oper. W zamyśle kompozytora miała wieńczyć jego dorobek. Ostatecznie pracował nad nią tak długo, że niektóre sceny były przerabiane kilkanaście razy. Prapremiera „Manru” odbyła się w Dreźnie 29 maja 1901 roku pod kierownictwem Ernesta von Schucha i w obecności kompozytora. Kilka dni później, 8 czerwca dzieło zaprezentowano w Teatrze Miejskim we Lwowie. W obu miasta opera spotkała się z entuzjastycznym przyjęciem. Sukces sprawił, że dzieło Paderewskiego szybko zostało zaprezentowane w Pradze, a rok później w Kolonii, Zurichu i Warszawie, a także w Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Do dziś „Manru” pozostaje jedyną polską operą zaprezentowaną na tej słynnej scenie.
Na czym polega trudność „Manru”? Cała warstwa melodyczna jest tu niejako pod spodem, jest ukryta w orkiestrze. Partie solistów przypominają śpiewane recytatywy. Ich warstwa rytmiczna jest piekielnie trudna. Opanowanie pamięciowe całości też jest wielkim wyzwaniem.
W operze ważną rolę odgrywają ensemble ze znaczącym udziałem chóru, nie brakuje też motywów przewodnich. Nic dziwnego, że wielu osobom opera I. J. Paderewskiego kojarzy się z … dziełami Wagnera. W tej niełatwej muzycznej podróży przez zawiłości „Manru” pomaga śpiewakom Ewa Pelwecka, korepetytorka solistów z Teatru Wielkiego Opery Narodowej w Warszawie.